W tym roku upiekliśmy całą górę pierniczków. Tak trochę zapobiegawczo, żeby chociaż jedna puszka do świąt dotrwała, bo wiadomo tu jeden, tam jeden i na święta pięć skrzętnie schowanych pierniczków może dotrwa. W zeszłym roku w szale chowania ciastek przed podjadaczami tak schowałam domek z piernika, że znalazłam go w lutym, oczywiście z pięknym zielonym kubraczkiem. Po wielkim pieczeniu Pchły od razu tego samego dnia zjadły chyba z pół puszki i dalej było mało. Wieczorem kolejny raz słyszę prośbę:
- Mamoooo mogę pierniczka?
- Już dziś nie, bo w tym tempie nie dotrwają do Świąt. - odpowiadam.
Po chwili Amelka zatroskana mówi.
- Ale jak my ich nie zjemy to jeszcze SPLEŚNIĄ...